30 grudnia 2009

Wężogony

Maine Coony słyną ze swych długich, puchatych ogonów, odziedziczonych ponoć po praprzodku - szopie praczu :)
Szczęśliwcy mieszkający z nimi też doceniają niezwykły urok tej części kota :)
Ogony te są nie tylko długie i puchate ... Są codowne w dotyku - jak szaliki z najdelikatniejszej wełny ...
W życiu Maine Coona ogon pełni bardzo ważne funkcje!
Przede wszystkim - ogon ściąga na siebie uwagę innych stworzeń! Dzięki temu, zainteresowany futrzastym zakończeniem kota, nie patrzy mu w oczy i nie może poznać jego myśli! Kot spokojnie może rozważyć, co też z tym delikwentem uczynić. Daje mu to czas potrzebny na podjęcie decyzji z rozwagą i spokojem :)
Ogon służy za wabia. Kot, niby przypadkiem spuszcza go w dół z płaszczyzny na której leży. Nie rusza się, tylko końcówka ogona drga ... Nie ma lepszego wabia! Zaraz jakiś naiwny spróbuje szczęścia w polowaniu! A wtedy właściciel ogona zrywa się i rusza do zabawy powalając delikwenta na łopatki!!!
Wystawiony do góry ogon, pracuje jak najlepszy na świecie czujnik wysokości! Dzięki niemu, kot wie, jak wysoko może jeszcze podskoczyć :) Bezpieczne dzięki niemu są nie tylko rysie pędzelki ale i kocia łepetyna :)
Puszysta kita z powodzeniem może zastąpić poduszkę, a w skrajnych przypadkach również ciało człowieka. Można położyć się tak, by znękany troskami kot, mógł złożyć na nim swą skołataną łepetynę do snu ... Gdy człowieka w domu brak, albo biega nie wiadomo po co, kot ćwiczy masaż na swoim włanym ogonie, tak, by potem uszczęśliwić swego ulubieńca ;) Mina jaka temu towarzyszy - nie do podrobienia :)
Funkcji tych jest wiele ... Trudno je wszystkie hurtem wymienić ;)
A czym są wężogony? To jest jedna z tych przyjemności związanych z byciem z kotem, które lubię najbardziej. Są to kocie ogony - koniecznie w liczbie mnogiej, oplecione wokół moich nóg gdy przysiądę na chwilę, lub zatrzymam się ... Kociaste plączą mi się wokół nóg a ich ogony podążają za nimi oplatając mnie splotami ... Ich delikatna puchatość masuje, łaskocze ... Tyle w tym delikatności, radości ...
Czysta przyjemność ...

26 grudnia 2009

Dzień szalonego kota

Każdy kto ma koty wie, że czasem zdarza się taki dzień. Nikt nie wie - co go wywołuje? Czy świecące od świtu słońce, czy szczególny zapach zza okna, czy ... No właśnie - co ? Ale gdy nadchodzi, nic nie jest takie jak normalnie ;)
Tego dnia żaden futrzak nie śpi, szkoda mu czasu na lenistwo. Koty nie chodzą majestatycznie jak to mają w zwyczaju - tego dnia koty latają! Co bieglejsze w tej sztuce osobniki potrafią przefrunąć pół pokoju! Albo cały z jednym odbiciem po drodze ! I jeszcze sobie zawody urządzają. Kto dalej? Kto wyżej? Kto szybciej?
A wiecie co to koci tramwaj? Jeden kot bierze na wzrokową ogon poprzednika, do jego ogona "przyczepia" się kolejny i dawaj na przód! Najważniejsze, by nie wypaść z kolejki, by wagoniki się nie wykoleiły!!! Jak jedzie tramwaj - lepiej zejść z drogi, bo tylko lokomotywa wie gdzie zmierza :):):) A wykolejone wagoniki czasem powodują kraksy :):):) U nas dziś od świtu jeździ tramwaj. Tylko skład się zmienia :):):) Kilka kraks się też zdarzyło :):):)
W te dni, odbywają się również wielkie polowania. Ich obiektem jest oczywiście nasz biedny Wróbelka. Koty obsiadają jego klatkę ze wszystkich stron, robią do niego słodkie minki, wyciągają łapki, zagadują ... Na szczęście Wróbelka to mądry chłopak - ma je w nosie i zajmuje się swoimi sprawami :)
Szalone koty przede wszystkim jednak bawią się ze sobą. Zagryzanie, polowanie, wyścigi, podskoki, zaczajanie się - to stały repertuar ich zabaw. Wszędzie ich pełno. Tu zapasy ćwiczy Cairo z Draco, tam Tiger z Rockim, tu Beauty ściga się z Joy, a tam Delilah prowokuje do zabaw swą babcię Boni! Piłeczki, myszki, węże - wszystkie zabawki są dziś potrzebne i wykorzystywane !!! I tylko ogony zawijają a pędzelki podskakują :):):)
Bardzo lubię mieć w domu dzień szalonego kota. Bo kot szalony, to kot bez wątpienia - szczęśliwy ...

25 grudnia 2009

Święta ...

Zapachniało choinką ...
Niestety - śnieg stopniał i zrobiło się szaro-buro za oknem ...
Kociaste nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Wszyscy są w domu!!!! Domagają się pieszczot, zapraszają do wspólnych zabaw ... wszędzie wtykają swoje noski ;)
Dorosłe koty już wiedzą o co chodzi, zachowują dystans, a maluchy są niezmiernie zaabsorbowane wszystkim co się dzieje! Chciałyby być jednocześnie na choince, w kuchni, biec za piłeczką i jeszcze zebrać porcję pieszczot!!!
Życzymy wszystkim gościom blogu
Wesołych Świąt

Szczęśliwego Nowego Roku - oby był lepszy od tego, który właśnie dobiega końca !

Wszystkiego najlepszego !!!!

Gaby z rodziną i futerkami :)

21 grudnia 2009

Czas wylotów ...

Nadszedł jak zwykle za szybko ... To trudny czas, pełen niepokoju i lęków o to jak malce zaaklimatyzują się w nowych rodzinach, czy nie będą tęsknić, płakać, czy będą szczęśliwe i czy ich nowi opiekunowie pokochają je tak mocno, jak my ... Rozstania są bolesne, choć nowych opiekunów dla kociąt dobieramy starannie ...
Wczoraj nasz dom opuściły Desert Rose i Dancing Fire. I choć zamieszkały w domkach, co do których nie mamy zastrzeżeń, to i tak czuję drżenie w środku ... Bo przecież dbaliśmy o nie przez całe ich dotychczasowe życie! Pilnowaliśmy czy prawidłowo oddychają, czy rosną, czy czasem nie dzieje się coś złego ... Byliśmy z nimi, gdy łapały pierwszy oddech, gdy po raz pierwszy odwiedzały kuwetę, gdy poznawały smak mięska, przyjemność z pieszczot i radość z zabawy ... Znamy je doskonale, wiemy co lubią a czego nie ... Ich nowi opiekunowie dopiero będą się tego uczyć. Nam pozostaje czekanie na wieści o maluchach i pomaganie w sprawach bieżących.

O tym, jaka jest Fire pisałam w poprzednim poście, dlatego dziś nieco więcej o Rose.

Rose to bardzo uroczy kotek, spokojny i nielękliwy. Kocha przytulanki, leżenie w zagłębieniu ludzkiego łokcia. Bawi się jak każdy kociak, ale myślę, że w przyszłości nie będzie urwisem. Człowiek jest dla niej najżniejszy. Zabawa z rodzeństwem, jedzenie czy sprawdzenie co dzieje się w drugim pokoju - mogą poczekać!
To mały pływak, w wodzie czuje się jak prawdziwy szop pracz - nie boi się jej i sama chętnie do niej wskakuje. Picie z łapki też opanowała już do perfekcji :):):) Na drapaku ulubiła sobie miejsce na samej górze, choć nie łatwo się tam dostać - to ulubiona miejscówka szylkretek :):):) To chyba jedyne miejsce w domu, gdzie kot nie zostanie na pewno, przez nikogo obudzony :):):) Pełen spokój!
Zabawa z dziećmi, bieganie za piłeczkami, myszkami, wężem na patyku to to, co Rose robi z pełnym zaangażowaniem, o ile oczywiście nie ma w okolicy wolnych kolan do zajęcia :) Biega wówczas jak mały szaleniec! Nikt w domu tak dobrze nie naśladował toru przemieszczania się kangurka (gumowej piłeczki) jak ona!
Rose nie jest jedynym kotem w swoim domu, więc samotność jej nie grozi :):) Ma tam jednak swojego własnego Dużego. Mamy wielką nadzieję, że owa rezolutna osóbka, zajmie się naszym szkrabem i odda jej serce, bo że Rose odda jej swoje - jesteśmy pewni :):):)

15 grudnia 2009

Umiem mrrrrrrrruuuuuuczeć :)

Dancing Fire to urokliwe bardzo stworzenie. Jest cudownie ubarwiona, ogniście, z polotem ... Natura obdarzyła ją wielką urodą :) Ma wszystkie typowo miaukunowe cechy, które podkreśla ładnie rozłożony czarny i rudy kolor.
Charakter tego kotka wciąż mnie zadziwia! Najpierw samodzielna, niedotykalska, zajmująca się sama sobą, wiecznie zabiegana, rozbrykana, figlarna, teraz zmnienia się, dostrzega człowieka, akceptuje go i okazuje mu czułość :)
Dziś cały dzień starała się, bym nie zapomniała, że jest tutaj, koło mnie, zaraz obok! Bez pardonu pakowała się na kolana, wystawiała brzuszek do głaskania i cudownie, głośno mruczała !!!! Chyba pierwszy raz w jej mruczeniu było tyle szczęścia, zadowolenia i spełnienia ...
Ta przemiana nie nastąpiła nagle, z dnia na dzień. Widać, jak Fire się zmienia ... to jest ciągły proces. Ciekawa jestem bardzo, na jakiego kota wyrośnie. Ma bowiem zadatki na wspaniałą towarzyszkę w przytulankach i niezrównaną w psotach :) Bo zamiłowania do zabawy wcale nie traci! Po prostu, na polowanie poświęca teraz znacznie mniej czasu ale figle w jej oczach nie gasną ani na moment :):):)
Jest też bardzo kontaktowym stworzeniem. Lubi sobie ze mną i z dziećmi porozmawiać, poopowiadać, co robiła, gdy my się nią nie zajmowaliśmy. Interesuje ją wszystko co się dzieje dookoła ...
Bardzo ją lubimy ... jest cudowną, płonącą, figlarną, mruczącą kicią :):):)

Brunetki, blondynki ...

Znacie tę piosenkę ? "Brunetki, blondynki, ja wszystkie Was dziewczynki ... " mogłabym ją bez ustanku śpiewać z drobną modyfikacją "Szylkretki, ciapatki ... " :)
Z tym kolorem i moim "podobaniem się" było zupełnie inaczej niż ze srebrnym klasykiem ;) Nigdy, przenigdy, brzydkie to to, takie pociapane ... nie, to nie mój kolor ... Taaaa ... Kto raz pokocha szylkretkę, nigdy się z tego uczucia nie wyleczy !!
Gdy na świat przyszła szylkretowa Boni, no co tu dużo mówić - byłam zawiedziona! Chciałam pręgowaną szylkretkę z białym, a tu taki zonk! No ale kotka super, kolor rzecz drugorzędna ... Boni rosła, obserwowałam ją, patrzyłam, patrzyłam ... i sama nie wiem kiedy przepadłam! A kiedy do mnie przyjechała, rozgościła się w naszym mieszkaniu i moim sercu ...
Cudotwórczyni mała sprawiła, że teraz jak zobaczę szylkretkę, miękną mi kolana a oczy zaczynają mi podejrzanie świecić :):):)
Co ciekawe, pojąć nie mogę, jak komuś mogą się nie podobać szylkretki?! Oczu delikwent nie ma, czy jak ??? Ale to nie tak - szylkretki poznaje się sercem. Mają nie tylko niepowtarzalny wygląd ale i charaktery. Gdy patrzą człowiekowi w oczy, coś się wewnątrz zmienia. Gdy podają łapkę do miziania, grzeje ona jak żadna inna, gdy rozrabiają, mają takie miny, że za nic nie można się na nie gniewać!
Są jedyne i niepowtarzalne - wszystkie razem i każda z osobna. Tworzą z opiekunem niezwykle silną, emocjonalną więź ... Mam czasem wrażenie, że zaglądają wprost do ludzkich serc niosąc nam to, czego najbardziej w danym momencie nam trzeba ...
Jedna z moich szylkretek ma na imię Delilah Love ... jak koteczka Frediego Mercury'ego, o której napisał piosenkę ... Mogłabym jej słowa odnieść do każdej z moich szylkretowych dziewczynek :)

Delilah, Delilah
Oh my, oh my, oh my - you're irresistible
You make me smile when I'm just about to cry
You bring me hope, you make me laugh - you like it
You get away with murder, so innocent
But when you throw a moody you're all claws and you bite -
That's alright
Delilah, Delilah
Oh my, oh my, oh my - you're unpredictable
You make me so very happy
When you cuddle up and go to sleep beside me
And then you make me slightly mad
When you pee all over my Chippendale Suite
Delilah, Delilah
Hey - Hey - Hey You take over my house and home
You even try to answer my telephone Delilah,
you're the apple of my eyes Meeow, Meeow, Meeow
Delilah - I love you
Oh you make me so very happy - you give me kisses
And I go out of my mind ooh Meeow, Meeow, Meeow, Meeow
You're irresistible - I love you Delilah Delilah -
I love you
You make me very happy
Oooh - I love your kisses
Oooh - I love your kisses

(Queen "Delilah")

14 grudnia 2009

Wymarzone, wytęsknione - srebro :)

O srebrnym klasycznie pręgowanym kocie marzyłam jeszcze zanim po raz pierwszy zobaczyłam Maine Coona i na długo przed tym, jak dowiedziałam się, jak też ten kolor się nazywa! Czarno-białe, pokręcone pręgi pociągły mnie i powodowały szybsze bicie serca ... Czyste piękno i dzikość - z tym mi się zawsze kojarzyły. Pewnie dlatego, gdy pomyślałam o hodowli, zapragnęłam by zamieszkał w niej kot właśnie w tym kolorze.
Takiego kota szukałam, jednak na Keirę natknęłam się przypadkiem. Zakochana byłam bardzo w jej mamie, jednak spóźniłam się. Zamieszkała w innej hodowli - śledziłam jej losy i czekałam na jej maluchy. W końcu, gdy przyszły na świat, wśród nich pokazano mi nowonarodzoną Keirę - z zastrzeżeniem, że nie jest dostępna niestety ... To nie była dobra wiadomość, bo ze wszystkich maluchów, właśnie ona podobała mi się najbardziej.
Pogodziłam się z losem i starałam się, by zamieszkała ze mną jej szylkretowa siostra. Dosłownie kilka dni przed jej odbiorem, dowiedziałam się, że Keira może być moja !!!! Bardzo, ale to bardzo się ucieszyłam i bez chwili wahania pojechałam po moje srebro ... Keira to kotka o bardzo dobrym charakterze. Jest kochana i lubi pieszczoty, choć sama ich nie inicjuje. W jej spojrzeniu jest dzikość, która może przestraszyć, ale w sercu Keira to kot "do rany przyłuż. Wrażliwy i delikatny ...
Jest mistrzynią w robieniui min!!! Żadne zdjęcie nie oddaje tego, jaka naprawdę jest. Opanowała do perfekcji sztukę zamykania oczu w chwili gdy wykonywane jest zdjęcie. Gdy naciskam migawkę, oczy są otwarte, ale na zdjęciu są zamknięte :):):) Jak to robi - nie mam pojęcia!
Największym zaufaniem darzy naszą najstarszą córeczkę - Patrycję. Na jej rękach czuje się najbezpieczniej :)
Ostatnio ze zdumieniem obserwuję, jak Keira się zmienia, nabiera wyrazu, kształtu, pełni ... jak z podlotka zmienia się w dorosłą kotkę. Jej rysy kształują się, nabierają harmonii ... Patrzę na nią z prawdziwą przyjemnością :) A ona spogląda na mnie swymi zielonymi, dzikimi, czujnymi oczyma, jakby pytała "ale o co chodzi?"

Jak to o co kiciu ... o kochanie ... ;)

13 grudnia 2009

Pierwszy śnieg ...

Pierwszy śnieg ... Gdy się pojawia uśmiechy rozkwitają na twarzach dzieci, rozpogadzają się dorośli, a koty ... Koty! Koty szaleją ze szczęścia :):):) Tu nowy zapach, tam polujemy na płatki śniegu, tu ptaszki jakieś takie napuszone! WAW !!!! Ale zabawa !!!
Nie inaczej zachowuje się i nasze futrzaste bractwo. Już w nocy, gdy tylko zaczęło pruszyć, koty robiły wszystko, by nie zabierać ich z balkonu, jeden wchodził do domu, a drugi ukradkiem go opuszczał :):):) A potem zamiana! Myślałam już, że wcale nie pośpimy :):) Na szczęście w końcu się zlitowały nad nami - zmarzlakami :):)W nagrodę, dziś o poranku zabraliśmy dwóch największych amatorów śniegu i mrozu na podwórko, gdzie mogli naprawdę poczuć biały puch pod łapkami. Oj działo się, działo !
Dla Cairo był to pierwszy taki spacer, w końcu ma on dopiero 9 miesięcy i śniegu jeszcze nie widział :) Na początku wyraźnie nie miał ochoty na zaprzyjaźnienie się z nim, ale po chwili brykał radośnie :):) Wielki świat jest przecież taki pociągający !!!!
Boni, która nie od wczoraj jest amatorką wycieczek i mistrzynią znikania (patrzę na kota w szeleczkach - siedzi sobie, odwracam wzrok na sekundę, znów patrzę, a tam już same szeleczki - kota brak :) ) była zachwycona! Zwiedziła cały ogród i jak zwykle nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu. Dopiero po wielu namowach dała sie do tego przekonać :) Oczywiście, ledwo wróciła - zaczęła kombinować, jakby tu wybrać się ponownie na spacer, może tym razem bez nadzoru ;) ot cała nasza Boni ... wędrowniczka ...
To wszystko przypomniało mi, tak jakby to było wczoraj, innego naszego miłośnika śniegu ... Tego, który nas już niestety opuścił - Bonda. Jak on kochał śnieg! Biegał po nim, polował na spadające z nieba gwiazdki, wspinał się po drzewach ...
Gdyby nie podstępna choroba, która nam go zabrała (HCM), pewnie brykałby po nim dzisiaj wraz ze swoją ukochaną przyjaciółką Boni ... W końcu byli nierozłączni ...

11 grudnia 2009

Kastracja ...

Dzisiejszy dzień upływa pod znakiem kastracji. Kolejne kocięta przygotowują się do opuszczenia naszego domu ...
To zawsze jest trudny dzień. Zabieg, narkoza ... to rodzi pewne obawy, choć nie pierwszy raz przez to przechodzimy ... Ale tak jest zawsze - bez względu na to w jakim wieku kot poddawany jest narkozie. Trzeba to po prostu przetrwać ...
Decyzję o kastrowaniu kociąt przed opuszczeniem domu, podjęliśmy jeszcze przed urodzeniem się pierwszego miotu w naszej hodowli. Nie była to decyzja pokierowana modą czy wygodą. Przygotowywaliśmy się do tego gruntownie, czytając literaturę, przeglądając wyniki badań, statystyki, rozmawiając z zaufanymi weterynarzami, z hodowcami którzy kastrują u siebie kocięta od lat i mają własne doświadczenia i obserwacje z tym związane ...
Wiedzieliśmy już wtedy, że taka kastracja nie ma negatywnego wpływu na rozwój kotów ! Gdybyśmy mieli co do tego jakiegolwiek wątpliwości - nie zdecydowalibyśmy się na ten krok.
Kochamy nasze koty bardzo - wszystkie razem i każdego z osobna. Dbałość o ich zdrowie, jest tym co dla nas najważniejsze! Kompleksowo badamy koty przed dopuszczeniem ich do rozrodu, rozmażamy wyłącznie te koty, których zdrowie nie budzi zastrzeżeń ... szczepimy, odrobaczamy, dopieszczamy, uczymy manier, pomagamy złapać pierwszy oddech na tym świecie ...
Dlatego jest mi bardzo przykro, gdy na wieść o tym, że kociak może opuścić nasz dom dopiero po kastracji słyszę "uważam, że to jest bardzo wielka krzywda". Nigdy nie zrobilibyśmy niczego, co mogłoby wpłynąć negatywnie na zdrowie naszych podopiecznych !!! A na pewno, nie zrobilibyśmy im krzywdy ! W maleństwa wkłada sie bardzo wiele serca i pracy ... śledzi się każdy ich oddech, każdy krok, pilnujemy czy kociak dojadł, czy prawidłowo się rozwija ... To wszystko wymaga ogromnego zaangażowania, a często również wielu poświęceń (nieprzespane noce, godziny spędząne u weterynarza, itp. itd.) Chcemy czy nie - przywiązujemy się do naszych maluchów ... kochamy je ... jak moglibyśmy zrobić im krzywdę ?
Jesteśmy przekonani, że nie tylko nie robimy im krzywdy, ale wręcz chronimy je przed wieloma zagrożeniami! Nie trafią do pseudohodowli (rozmnażalni), gdzie będą nadmiernie eksploatowane, wycieńczane i wykorzystywane. Znacznie zmniejsza się ryzyko ich zachorowania w przyszłości na raka sutka. Nie zginą gdy niedopilnowane i gnane chęcią przedłużenia gatunku uciekną z domu i zgubią drogę powrotną do niego. A to tylko część płynących z tego korzyści! Ich opiekunowie nie będą zmuszeni przeżywać stresu związanego z zabiegiem i rekonwalescencją dorosłego kota, która jest o wiele trudniejsza, nie będą obserwować swego pupilka, który zapomina o nich gdy zaczyna dorastać, staje się niedotykalski, sika po kątach ...
Teraz mamy już własne doświadczenia z kastrowanymi kociętami. U żadnego z naszych kotów nie stwierdzono jakichkolwiek problemów wywołanych zabiegiem! Rozwijają się zdrowo i normalnie ! Koty pokazane na zdjęciach w tym poście, były poddane temu zabiegowi. Czy wyglądają na koty, którym zrobiono "bardzo wielką krzywdę"? Nie sądzę ...

10 grudnia 2009

Pchełka Mała - bardzo kochana

Obserwuję tego małego łobuza ostatnio ze zwiększoną uwagą :) Jest niemożliwy !!!! Oczu od niego nie mogę oderwać, bo naprawdę jest na co patrzeć!
Na dziś jest najmniejszym kotkiem w GreenGrove :) Pewnie za jakiś czas się to zmieni, ale póki co, Rocky to nasze sto pociech :):):):)
Maleńtas z niego taki, że trzeba bardzo uważać, by go nie rozdeptać. Przynajmniej tak nam się wydaje :) Rocky jest jednak tak zaradny, szybki i zręczny, że co jak co, ale rozdeptanie na pewno mu nie grozi :)
Mimo skromnego rozmiaru, jest niesamowicie sprytnym kotkiem! Potrafi szybko i sprawnie wspiąć się po słupku drapaka pod sam sufit, skoczyć na plecy Cairo zachęcając go do zabawy i zagryzać warczącą w głos Delilah! Nie straszny mu odkurzacz - chętnie poprzygląda się temu, co takie groźne dźwięki wydaje! W zmywaniu podłogi mopem też chętnie pomoże, w końcu to takie latające na pewno nadaje się do upolowania!
Już docenił uroki zabaw z ludzkimi dziećmi, które traktują go jak ukochaną maskotkę. Bez przerwy ktoś trzyma go na rękach. A Rocky wcale nie ucieka! Przeciwnie - wraz z Dracusiem dba o to, by go odpowiednio intensywnie i długo dopieszczać :):):) Nadstawia do głaskania i drapania to brzusio słodkie, to głowę, to uszko, to szyjkę ... Wykręca się podczas pieszczot całkiem jak jego nieposkromiona mama ! Rocky jest też bardzo porządnym, czyściutkim kotkiem. Po mamie odziedziczył zamiłowanie do puchatego, lśniącego, czystego futerka! Kołtuny precz! Lusia prostuje po kolei wszystkie włoski na swoim ciele - kołtun nie ma szans, a Rocky pilnie ją naśladuje. Bardzo dba o swoją higienę i gdy biega między naszymi nogami wygląda czasem jak puchata piłeczka :):):)
Wyjątkowo urokliwy z niego stworek !

3 grudnia 2009

Wietrzymy futerka - albo - byle do wiosny

Wracam sobie dziś z pracy, wjeżdżam do garażu, wysiadam i co widzę ? Moje futra wietrzą się prężąc swe długaśne ciała w słońcu ! Miny mają błogie, zadowolone, a tu ziąb, jakich mało!!! Córcia dobrze się spisała i sprawiła swoim ulubieńcom przyjemność :)
Balkon dla kotów otworzyliśmy już jakiś czas temu, ale od tego czasu nie stracił nic na swej atrakcyjności. Bez względu na pogodę, kociaste wybiegają gdy tylko otworzy się drzwi na ten wybieg :) A wybieg nie jest mały - ma 1,5 metra szerokości i 10 metrów długości, więc jest gdzie pobiegać i popsocić. Zrobiliśmy też z myślą o kociastych specjalne półeczki na barierce, by stamtąd mogły wygodnie podziwiać świat, po przeciwległej stronie są szerokie, wygodne parapety. Kociaste często poruszają się tu drogą skoków od parapetu na półeczkę i spowrotem :) Balkon jest oczywiście zabezpieczony - nie wejdzie nań żaden nieproszony gość, nikt też z niego niepostrzeżenie nie umknie :)
Kociaste uwielbiają korzystać z tej dodatkowej przestrzeni! Mają swoje okno na świat! W ciepłe dni najchętniej nie schodziłyby z niego wcale, a i teraz ciężko jest zagonić je domu. W słońcu wylegują się na ciepłych drewnianych półkach, skaczą po parapetach i urządzają wyścigi. Na wietrze wyglądają jak napuszone kulki futra i ustawiają uszy tyłem do wiatru :) Deszcz im nie straszny - cały balkon jest zadaszony, więc na parapety zazwyczaj nie pada. A obserwowanie moknącego świata sprawia kociastym wielką przyjemność.
Obserowanie balkonujących kotów sprawia nam wszystkim ogromną radość. Tu zapolują na ptaszka, tam poszczekają na owada, tu pobawią się gałązką jabłoni ... Są czujne i w pełnej gotowości do polowania i psot :) Latem, nie raz zdarzyło się, że spędzałam tam z nimi całe popołudnia i wieczory zachęcając do zabaw i obserwując ich mieniące się w słonecznym świetle futra ... Podświetlony szylkret płonie, srebro odbija blask, a czerń nabiera głębi ... Gra kolorów jest niezwykle miła dla oka ... Cudowne są to chwile, pełne ciepła i ukojenia :) Aż żal, że do wiosny wciąż jeszcze tak daleko ...
Zdarzało się i tak, że zasypiałam tam na kocyku z mruczącymi i przeciągającymi się kociastymi wokół mnie i budził mnie dopiero Marcin wracający z pracy :):):)
Ech ... rozmarzyłam się ... Byle do wiosny ...

2 grudnia 2009

Boni Czarodziejka ...

Boni (Bonne Chance LynxCoon*PL) Czarodziejka ... prawdziwa z niej Czarodziejka ... Dziś w nocy znów użyła swoich czarów ... Używa ich zawsze, gdy jest to potrzebne. Szybko i skutecznie. Działają jak najlepsze lekarstwo na zbolałą duszę ...
Dziś w nocy śnił mi koszmar ... taki realny, działo się to, czego obawiam się każdego dnia ... Łzy popłynęły mi z oczu ... Wtedy przyszła moja Czarodziejka, obudziła mnie, masażem i mruczeniem przeganiała strachy, rozpraszała je, aż przepędziła je w dal, zniknęły i została tylko przyjemność z przebywania z kotem ...
Taka właśnie jest Boni. Królowa naszego domu i serc, uważna, delikatna, spostrzegawcza, pełna empatii ...
Żaden smutek nie umknie jej uwadze, żadnego nie przegapi. Leczy nasze serca swą obecnością, koi zmęczone dusze ...
Bon Bon nawiązała ze mną szczegółną więź. Wystarczy, że na nią spojrzę i już wszystko wiem. Ona też wie. Nie potrzeba nam słów, wystarczy spojrzenie w oczy i wszystko staje się jasne.
A to nie ja jestem jej ulubienicą ...
Jej ulubienicą jest moja najstarsza córcia. To jej pomaga w zasypianiu, odrabianiu lekcji, w psotach, jej towarzyszy i z nią spędza najwięcej czasu. Zresztą Boni w ogóle kocha dzieci, no i chce by się działo. Gdy dwoje dzieci coś kombinuje, pewne jest, że Boni też macza w tym swój pazurek i to jej głowa jako trzecia lub czwarta wraz z główkami dzieci pochyla się nad problemem ... Obserwowanie tego zaklętego kręgu dostarcza niesamowitych wrażeń :):):)
Drugi w kolejce jest Marcin - witany z entuzjazmem przez Bonne każdego dnia ... Biegnie na jego powitanie wraz z dziewczynkami - na złamanie karku :):):) To z nim spędza wieczory przytulona, lekko zaczepiająca, zachęcająca do mizianek lub zabawy ...
Ile oni muszą od niej dostawać, skoro ja otrzymuję tak wiele ?
Boni to również psotnik i dowcipniś :) Mamy taką swoją ulubioną zabawę - zabawę w otwieranie szafy. Gdy zasypiamy i znajdujemy się dosłownie na granicy snu i jawy, Boni skrada się cichusieńko i otwiera szafkę - ten dzwięk sprowadza nas spowrotem na ziemię. Udajemy święte oburzenie, rzucamy poduszkami, coś tam gadamy - Boni zwiewa (my oczywiście zaśmiewamy się do łez, bo wiemy co zaraz będzie ... ) Wyciszamy sie, znów jesteśmy na granicy i co? Powtórka :):) I tak trzy, cztery razy ;) Satysfakcja Boni i ubaw po pachy gwarantowane :):):)
Boni to nie tylko nasza domowa terapeutka, która pociesza i bawi. Jest kotką hodowlaną, która dała nam już dwa piękne mioty: miot A i C. Jej dzieci są niezwykłe. Dziedziczą nie tylko najlepsze cechy jej wyglądu ale i charakteru. Ten charakter widać też w jej wnukach, dzieciach Amazing Beauty ...
Świetnie radzi sobie też na wystawach. Uzyskała tytuł Grand Inter Championa i brakuje jej jedynie dwóch certyfikatów do skończenia najwyższego tytułu - Supreem Championa. Jej wystawianie daje nam wiele radości :)
Boni to kot, który jest ze mną na zawsze.

1 grudnia 2009

Aspen Ville GreenGrove*PL

Aspen Ville, obecnie zwana Małą Mi (na przekór nieco, bo jest wielką kotką ;) została PREMIOREM !!! Trzy potrzebne certyfikaty zdobyła podczas trzech wystaw, dwukrotnie była w tym czasie nominowana do Best in Show - raz uznana została najlepszą kotką/kastratką wystawy :):) (Best Oposit Sex). Jestem bardzo dumna z tej naszej dziewczynki !!! I z całego serca gratuluję jej cudownej opiekunce!!! Mi nie mogła znaleźć dla siebie bardziej kochającego serca :):):)

Urodziła się jako jedna z szóstki kociąt z miotu "A". Miotu, który przysporzył nam tyle radości, co obaw i strachu :) Był to pierwszy miot w naszej hodowli. Oczekiwanie na narodziny było pełne obaw, lęków ... Nie wiem jak udało się nam to przeżyć! Poród kosztował mnie tyle wysiłku i lęku jak żaden później ! A przecież tylko asystowałam ;)
Kociaki, które przyszły na świat nas zachwyciły! Zresztą nie tylko nas. Czterokrotnie wzięliśmy je na wystawę i czterokrotnie zdobyły tytuł Best in Show Litter kat. II - najlepszego miotu wystawy w kategorii kotów półdługowłosych. Sprawiło nam to wiele radości i przyspożyło nam masę wzruszeń :):):)
Wystawową karierę kontynuuje trójka z nich; Aspen Ville, Angel Falls i nasza Amazing Beauty. Wszystkie bardzo dobrze sobie radzą :) Angel Falls jest obecnie Grand Inter Championem a Beauty Championem. Będą jeszcze wystawiane. Liczymy na ich dalsze sukcesy :)
Aspen Ville zapamiętałam w sposób szczegółny. Miała zwyczaj podczas snu kłaść ciepłą łapkę na moim policzku, delikatnie masować ... cudnie przy tym mruczała ... To były niezapomniane chwile!
Jesteśmy bardzo dumni z całej trójki !!!

27 listopada 2009

Koci dwupak

Świat pędzi naprzód jak szalony. Wiele czasu spędzamy w pracy, poza domem. Kot, który jest jedynym zwierzakiem w domu, sam musi sobie organizować czas. Radzi sobie z tym zazwyczaj świetnie, ale o ile jego życie jest ciekawsze, gdy może je dzielić z drugim kotem! Nie musi to być kociak z tego samego miotu, ale fajnie jest, jeśli różnica wieku między łobuzami nie jest znaczna - wtedy najszybciej się zaprzyjaźniają i przywiązują do siebie.

Dwa kociaki z miotu C po Boni i Lancasterze; Congo River i Chance of Life miały to szczęście, że do nowego domu trafiły w dwupaku. Już w hodowli było widać, że lubią się w szczególny sposób. On największy w miocie, ona najmniejsza. On silny, ona filigranowa. Ale tylko wspólne zagryzanki dawały im radość, a na przytulaniu się nawzajem spędzały całe godziny. Congo mogła nie schodzić z rąk, tu było jej najlepiej. Chance na mizianie czasu nie miał nigdy - świat jest pełen pokus i siedzenie w jednym miejscu było dla niego marnowaniem czasu :) Uzupełniały się łobuzy idealnie.
W nowym domu też tworzą nierozłączny duet :)
Razem broją i razem pracują nad tym, by ich opiekunowie zakochiwali się w nich co dzień od nowa :)
W miocie D jest również parka, która wydaje się być świetnym materiałem na dwupak. Razem się bawią, razem śpią, razem jedzą ... nierozłączne kotki :)
Te kociaki na pewno świetnie odnajdą się w domu, w którym są inne zwierzęta. Draco to urodzony miziak, kot naramienny, nakolankowy i wysiadujący. Fire z kolei jest małym brykaczem i rozrabiaką, który na rękach człowieka odpoczywa, rozaniela się i odpręża. Widać, że lubią spędzać czas razem.
Świetnie do siebie pasują :)

Patrząc na Congo i Chanca, słuchając opowieści o ich wyczynach, dochodzę do wniosku, że są to dwa bardzo szczęśliwe kotki :):):) Za co mogę tylko dziękować ich opiekunom. Znalazły najlepszy na świecie domek ! Agatko - buziaki !!!

26 listopada 2009

Dzień zwisającego kota

Mamy dziś dzień zwisającego kota :) Bez dwóch zdań.
Do domu dotarłam zmęczona, wręcz wyczerpana - ot codzienny kierat ... chyba każdy to zna. Po takim dniu, ciężko dostrzec urodę świata. Na szczęście mam koty. A one najlepiej wiedzą, jak odmienić mój dzień :) Nie zawiodły mnie i dziś. Urządziły "dzień zwisającego kota".
Kocięta z miotu "D" skończyły we wtorek 12 tygodni. Są moją dumą i radością. To drugie pokolenie Maine Coonów, jakie przyszło na świat w naszej hodowli. Miot wymarzony i wytęskniony. Póki co - jako hodowca jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona z tego jak wyglądają. O ich charakterach, tym jakie są mogłabym opowiadać nieskończenie długo. NIe ma w nich źdźbła agresji ... są jak chodząca delikatność, czułość, miłość. Nie zawiodło mnie połączenie Beauty z Quebracho. Kociaki są dokładnie takie, jakie chciałam, by były. Mam nadzieję, że ich dalszy rozwój również pójdzie we właściwym kierunku :) To sprawiło, że zdecydowaliśmy się na zostawienie w hodowli dwóch kotek z tego miotu.
Jednak przede wszystkim, są to nasze kocie dzieci, przebywanie z nimi to ogromna przyjemność. Są pełne energii, chęci do psot i wszelkich możliwych zabaw. Wszyscy lubimy spędzać z nimi czas, podziwiać ich spryt i zręczność.
Dziś malce dosłownie "ubrały" drapak zwisając z niego w najrozmaitszych konfiguracjach. Dla mnie te zwisy, to kwintesencja wyglądu Maine Coona. Raz jedna łapka, raz dwie w dół, uszka w górę - patrzcie i podziwiajcie. To ja! Maine Coon!

No więc siedziałam, podziwiałam, zabawiałam ... W końcu w pełni odzyskałam siły i chęć do życia, wzięłam do ręki aparat i uwieczniłam te zwisy ... Czas wyprowadzek zbliża się nieubłaganie ...

25 listopada 2009

Stajemy się kotami ... niemożliwe ;) :):):)

Misie Puchatki Panny Lu skończyły dziś 5 tygodni. Nie mam pojęcia kiedy minął ten czas ... Dla nich to całe życie - dla mnie chwilka ...
Malce przez ten czas zmieniły się niesamowicie! Z ślepych, głuchych maleństw zmieniły się w koty! Może jeszcze nie wszystko robią doskanale, ale ćwiczą wszystkie kocie umiejętności :)Kuwetowanie idzie im jeszcze tak sobie ... Mama ciągle im pomaga w załatwianiu tych potrzeb. Za to samodzielne jedzenie opanowali oboje i ze smakiem zajadają gerberki wymieszane z suchą karmą. Lubią takie jedzenie bardzo!!!!
Chłopcy ślicznie rosną. Nadal puchaci, wymyci, wypieszczeni ... Pchełki kochane :):):)
Coraz lepiej poznajemy ich charaktery.
Obaj chłopcy są rozkosznie miziaści. Kochają przytulanki, drapanie za uszkiem, po brzuszku, masaż stópek ... Widać, że w tych czynnościach odnajdują prawdziwą przyjemność.
Rocky to kotek przebojowy i ciekawski. Niczego się nie boi. Sam prowokuje do zabaw starsze kociaki i dorosłe koty, które nie zawsze są tym zachwycone :) Z ciekawością spogląda na wyjący odkurzacz, nie ucieka a jedynie obserwuje.
Tigerek nie jest aż tak odważny. Na szczęście - wzięty na ręce uspokaja się. Ma tu swój azyl i miejsce. Lubi być na rękach. Świat jest taki wielki, nie wiadomo co się w nim czai przecież! A ręce są ciepłe, kojące ... prawie jak futro mamy :)
Malce pięknie się ze sobą bawią. Zdobyły drapak i teraz biegają po nim w górę i w dół, bawią się w chowanego i ćwiczą drapanie i wspinaczki po słupkach.
Nasza sypialnia w całości została przez nich zdobyta, zbadana i wypróbowana.
To bardzo wesołe i rozkoszne kocurki.
5 tygodni to wiek przełomu, wiek, w którym kociaki uświadamiają sobie, że moga poradzić sobie same. Same moga jeść, same mogą się bawić, polować, zagryzać. I wypróbowują siebie i otoczenie, całkiem jak trzylatki - mam takiego jednego w domu, wiem co mówię ;)